Moraine Lake w Banff National Park jest chyba najbardziej charakterystycznym i najczęściej fotografowanym jeziorem w Canadian Rockies. Nic dziwnego! Jest po prostu nieprawdopodobnie piękne! Jego kolor wydaje się być jakimś nieporozumieniem.. błędem, albo żartem Matki Natury. Przyjechaliśmy tu w środku dnia, więc w porze, gdy wszyscy szanujący się fotografowie już dawno zwinęli sprzęt i odpoczywali po pracy.. do tego od strony gór jak na złość nie było ani kawałka błękitu! Jednak dzięki temu, kolor jeziora stał się głównym tematem zdjęcia.
Później tego dnia.. a może był to już następny dzień.. pojechaliśmy do Kootenay National Park i w kolejne niesamowite miejsce - Paint Pots. Park sprawiał dość przygnębiające wrażenie - większość stoków gór pokrywały kikuty spalonych drzew - olbrzymie połacie martwego lasu, efekt pożaru, który w lipcu i sierpniu 2003 r. strawił 17,000 ha lasu. Podobno, z ekologicznego punktu widzenia, pożar ten okazał się korzystnym zjawiskiem, więc nie wylewaliśmy łez... a fotograficznie - też wyglądało to niczego sobie! Naszym celem były intrygująco brzmiące Paint Pots.. Bardzo szybko wyjaśniła się ta 'barwna zagadka'. Naszym oczom ukazał się niesamowity widok - podmokłe polany, wyglądające jak uprawy ryżu.. a woda, a raczej ziemia w kolorze ochry! Fantastycznie kontrastowało to z zielenią drzew! Wszystkiemu winne oczywiście minerały i związki chemiczne (głównie żelaza, magnezu, ołowiu i cynku) obecne w ziemi w tej części Gór Skalistych. Dawniej, lokalne plemiona i Indianie z okolic używały tej gliny do wyrobu farb.. Waldemar, w którego żyłach płynie indiańska krew, nie mógł sobie odmówić tej przyjemności i też się wymalował!
0 Komentarze
I znów woda w roli głównej. Natural Bridge w Yoho National Park to też miejsce warte zobaczenia. Tym bardziej, że znajduje się przy drodze wiodącej do Emerald Lake... zatem dwie pieczenie przy jednym ogniu... Natural Bridge był niegdyś wodospadem, ale rzeka - rwąca i niesforna (no ale w końcu nazywa się Kicking Horse River, a nazwa zobowiązuje!) znalazła sobie ujście gdzieś w szczelinach i z czasem wydrążyła przesmyk i 'przeciska' się między głazami z niewiarygodną siłą! Miło i straszno zarazem patrzeć na ten żywioł!
Mając statyw i przy takiej pogodzie, jaką mieliśmy, można pobawić się w dłuższe naświetlanie... Waldemar zyskał kolejny fajny portret ;) Sitting Bull on the Kicking Horse! Emerald Lake - kolejne piękne jezioro, którego nazwa wcale nie jest przenośnią i które nie pozostawia nikogo obojętnym. Rzeczywiście, kolor jeziora jest szmaragdowy. Ech, ci Kanadyjczycy... Nie dość, że mają najwięcej jezior na świecie, to jeszcze takie cudne! Szlak do lodowców zaczyna się przy Lake Louise i jest stosunkowo łatwy. Najpierw dochodzimy to 'tea house' i chwilę odpoczywamy... niestety nie przy herbatce ;) Stamtąd jeszcze półgodzinny spacer.. na który połowa z nas się nie decyduje (i później gorzko tego żałuje!). Prawdziwe widoki zaczynają się dopiero dalej. Olbrzymie masywy skalne i lodowce spływające pomiędzy nimi. Co chwilę słyszymy huk schodzących gdzieś w oddali lawin. Od lodowców czuć bardzo przyjemny chłodny powiew.. aż chce się tu zostać i posiedzieć do wieczora. W dolinach niespotykana o tej porze fala upałów z temperaturami rzędu 35 stopni.. Ostatni rzut oka na przepiękną panoramę.. i niechętnie schodzimy w dół.
Lake Louise. Nasze pierwsze jezioro i pierwsze zdjęcia..
Jezioro rzeczywiście ikoniczne. Ten widok trudno pomylić z jakimkolwiek innym. Niektórzy twierdzą, że to najpiękniejsze jezioro w Canadian Rockies.. niewątpliwie jedno z piękniejszych. Gdyby stanąć nad jego brzegiem, zapatrzyć się przed siebie i zapomnieć, że za plecami ma się gigantyczny hotel.. byłoby to miejsce baśniowe. Latem woda w jeziorze ma kolor turkusowy, zimą - bardziej niebieski. Jeśli chce się mieć ten widok wyłącznie (lub prawie wyłącznie) dla siebie, należy tu przyjść przed wschodem słońca. Tak też zrobiliśmy. Chcieliśmy 'złapać' pierwsze promienie słońca na skałach po przeciwnej stronie jeziora. Do trzech razy sztuka! Trzeciego poranka wracaliśmy znad jeziora zadowoleni i fotograficznie spełnieni. Spontaniczna i dość przypadkowa decyzja zobaczenia Wapta Falls okazała się strzałem w dziesiątkę! Podchodziło się leśną ścieżką nie dłużej, niż pół godziny od parkingu. Daremnie nasłuchiwaliśmy huku wodospadu... myśleliśmy, że będzie to jakaś 'strużka wody' spływająca ze skały. Do samego końca nic nie zapowiadało tego, co miało się ukazać naszym oczom.. Wodospad był po drugiej stronie zbocza, dlatego nie było go słychać ze szlaku..
Zgodnie stwierdziliśmy, że Wapta Falls podoba nam się bardziej, niż Niagara Falls, który widzieliśmy kilkanaście dni później. Tu było wszystko: wielkie masy wody spadające z hukiem kilkadziesiąt metrów w dół, przecudne otoczenie... i spokój, by móc usiąść i podziwiać ten niewątpliwy cud natury. Niagara - owszem, dużo spadającej wody.. a wokół - dzikie tłumy turystów przeciskających się do barierek, żeby cokolwiek zobaczyć.. w dole - statki z turystami w czerwonych (kanadyjskie) i niebieskich (amerykańskie) kamizelkach, podpływające pod sam wodospad, żeby dać się jak najbardziej zmoczyć pyłem wodnym z wodospadu. Nad głowami - śmigłowce z turystami - posiadaczami grubszych portfeli, oglądającymi Niagarę z góry.. a wszystko to w samym centrum miasta!! Cóż.. jeśli ktoś lubi.. No i udało się!! Foto-wyprawa w kanadyjskie Góry Skaliste zmaterializowała się.. Kilka poprawnych fotek udało się strzelić, choć szczerze mówiąc, niewiele fajerwerków.. i jak mawia mój Przyjaciel W. - niczego nie urywają :-) Zdjęcia raczej poglądowe, niż artystyczne.. ale żeby bawić się w fotografię artystyczną, trzeba by pojechać tam samemu i poświęcać poranki i wieczory na fotograficzne łowy... narażając się na spotkanie z misiami :) chyba aż tak odważny nie jestem... Miejsce niesamowite! Dla miłośników gór, czy amatorów fotografii - raj! Zatem dla mnie, raj podwójny.. Widoki i klimat tych miejsc zostanie w pamięci na zawsze - tego jestem pewien! Trochę mało 'polowaliśmy', a więcej przemieszczaliśmy się, by jak najwięcej zobaczyć, ale widząc te cuda, trudno nie być zachłannym.. Obiecaliśmy sobie, że jeszcze tam wrócimy...;) Szersza fotorelacja tutaj:
Bohaterem sesji miał być ktoś inny, ale jak to z kobietami zwykle bywa - kapryśne i zmienne... to ich drugie (i trzecie) imię. Za to mały kotek był wdzięcznym modelem.
|
Archiwum
Lipiec 2022
Kategorie
|